darewit Inkubatory do jaj animar terrarystyka Poid?a, karmid?a, inkubatory, siatki
(zwierz?ta, og?oszenia)
Og?oszenia, zwierz?ta,

Grudzień 2011





Bażant diamentowy

bażant Bażant diamentowy Chrysolophus amherstiae w systematyce należy do rodzaju Chrysolophus, do którego zaliczany jest również bażant złoty. W naturze bażant diamentowy występuje głównie w zachodnich Chinach, północnej Birmie, a także wschodnich Indiach. Zamieszkuje głównie górskie lasy na wysokościach około 2000-3000 m n.p.m. (najwyżej odnotowano go na wysokości 4 000 m n.p.m.). W naturze żywi się m.in. bezkręgowcami, pędami bambusa, zielonymi częściami roślin. Prowadzi skryty tryb życia w zaroślach bambusowych. W Chinach hodowany jeszcze przed naszą erą. Za sprawą Williama Amhersta, który był generalnym gubernatorem Indii w latach 1823-1828 i jego żony Sary do Europy zostały wysłane dwa samce tego gatunku, trafiły one do Londynu. Na cześć żony gubernatora angielska nazwa tego ptaka brzmi Lady Amherst. Po niemal trzydziestoletniej przerwie ponownie przywieziono te bażanty do Londynu tym razem jedną kurkę i pięć kogutów i od tego czasu zaczęto je rozmnażać. Wtedy też narodził się największy problem związany z tym rodzajem bażantów. Okazało się że bażant diamentowy bardzo łatwo krzyżuje się z bażantem złotym i co gorsza ich potomstwo jest płodne. Takie mieszańce występują teraz w większości hodowli, a nabycie czysto gatunkowego „diamenta” graniczy z cudem. Cena takiego ptaka może dochodzić nawet do tysiąca złotych, a mieszańce można nabyć za kwotę około 150 zł za parę.


WYGLĄD

bażant giamentowy Dorosły bażant diamentowy jest jednym z najpiękniejszych bażantów. Między samcem a samicą występuje wyraźny dymorfizm płciowy. Samiec jest ekstrawagancko ubarwiony samica ma skromne upierzenie.
U samca na głowie jest czubek, pierwsza jego połowa (rosnąca na ciemieniu) jest zielona druga czerwona. Mieszańce często mają czubek jednolitego koloru lub wyrastają im pióra czerwone tam gdzie są pióra zielone. Takie lekkie przerosty są dopuszczalne, ale pojawiające się z wiekiem u kogutów czystego gatunku. Pióropusz otaczający szyję biały z czarnymi obwódkami. Róże koło oczu są jasnoniebieskie podobnie jak tęczówka. Źrenica czarna. Pierś i górna część grzbietu są zielone z metalicznym połyskiem. Pióra na piersi podobnie jak i w pióropuszu ułożone w charakterystyczne łuskowanie. Brzuch i podbrzusze śnieżno białe podobnie jak nogawki. Nogawki mogą mieć czarnoszare naleciałości i jest to dopuszczalne nawet u bażantów czysto gatunkowych. Z kolei gdy na brzuchu bądź podbrzuszu czy nogawkach wyrastają pióra inne niż białe czy szaroczarne świadczy to o tym, że takowy bażant jest mieszańcem międzygatunkowym. Pokrywy skrzydłowe są koloru ciemnoniebieskiego z metalicznym połyskiem. Pióra w dolnej części grzbietu żółte lecz w okolicach pygostylu przechodzą one w pióra intensywnie czerwone. Ogon jest biały z czarnym pręgowaniem i plamkami. U bażantów nie będących mieszańcami ogon jest szeroki i dorasta nawet do 115 cm,
a cały ptak mierzy nawet 170 cm długości. U krzyżówek długość ogona ulega zmniejszeniu podobnie jest u ptaków, których rodzice byli ze sobą spokrewnieni w bliskim stopniu. Dlatego długość całego ptaka nie jest pewnym wyznacznikiem czy bażant jest czy nie jest mieszańcem. Najważniejsze to jest to by długość ptaka nie spadła poniżej 130 cm (pomiar wykonujemy przy prostym kręgosłupie od początku dzioba do końca ogona).
Samica jak już wspomniałem jest skromniej ubarwiona. Głowa, szyja, pokrywy skrzydłowe, grzbiet i ogon koloru jasno brązowego z czarnymi plamkami pióra muszą być ułożone w charakterystyczne łuskowanie. Jedynie brzuch jest biały oraz ciemię powinno być rdzawe. Dziób szaroczarny nogi popielate, tęczówka brązowa. U kury pióra w ogonie powinny być długości około 35-40 cm i powinny być na końcu zaokrąglone. Poza tym samica jak i samiec tego gatunku są większe od bażantów złotych. Wszelkie odstępstwa od informacji, które powyżej podałem świadczą o tym, że dane bażanty nie są czystego gatunku. Nawet niewielkie wady w fenotypie świadczą o braku czystości gatunkowej danego ptaka co z kolei nie pozwala na jego dalszą hodowlę. Młode po takim bażancie mogą jeszcze bardziej jak on odbiegać od wzorca (czyli ptaków żyjących na wolności w naturalnym ich środowisku). Takie krzyżówki można utrzymywać tylko jako ozdoby ogrodu bądź woliery. Nie należy ich dopuszczać do rozrodu.


WARUNKI UTRZYMANIA

Bażanty diamentowe nie są wymagającymi ptakami. Woliera nie musi być wielka na samca i 2-3 kury wystarczy powierzchnia 10m2, a wysokość jej powinna mieć minimum dwa metry. Oczywiście jeżeli dysponujemy miejscem możemy zrobić większą wolierę ptaki będą się na pewno lepiej w niej czuły i prezentowały. Gdy woliera, w której utrzymywać będziemy te ptaki będzie miała minimalną powierzchnię (10m2), należy ją całą zadaszyć ochroni to ptaki przed deszczem oraz nie będzie robić się błoto, które niszczy ogony przede wszystkim samców, a także tworzy dobre warunki do rozwoju drobnoustrojów. Oczywiste jest, że w wolierze muszą znajdować się żerdzie, na których ptaki w nocy śpią, a za dnia chętnie na nich odpoczywają. Karmidło i poidło należy umieścić blisko wejścia do woliery (ale nie nad żerdziami by nie zostały zabrudzone odchodami) by móc zadać jedzenie i wodę nie narażając ptaków na stres. Należy zapewnić samicom miejsca do składania jaj do tego celu najlepiej nadają się budki lęgowe, ale gdy nie mamy takiej możliwości można zrobić wigwamy z gałęzi choiny czy sosny. By zwiększyć estetykę można dodać konary bądź kamienie, które urozmaicą wystrój oraz rośliny np. kosodrzewina, tuja, świerk, które zapewnią kryjówki bażantom. Podłoże możemy dobrać sami według własnego gusty osobiście utrzymuje te ptaki na korze sosnowej, a dawniej na piasku i oba typu podłoża zdawały świetnie egzamin.
Gdy bażanty już w pełni zaaklimatyzują się w naszej hodowli i przyzwyczają się do naszego widoku po podcięciu im lotek można otworzyć wolierę i wypuszczać na ogród. Będą mogły skorzystać z zielonki i większego wybiegu, a na noc z pewnością wrócą do woliery na swoje miejsce na żerdzi.

LĘGI
(...)

ŻYWIENIE
(...)

PROBLEMY HODOWLANE
(...)

CIEKAWOSTKI
(...)

ZAKOŃCZENIE
(...)




tekst i zdjęcia: Karol Sapielak



cały artykuł jest opublikowany w najnowszym, grudniowym wydaniu f&f, nr 12 / 2011 (155)











Szczygły syberyjskie - można czy nie można?




szczygieł WSTĘP
To wcale nie jakiś prowokacyjny tytuł, to po prostu problem dla wielu hodowców, którzy nie mają zamiaru łamać prawa, a chcieliby hodować np. szczygły. Nazwa szczygieł to także kuriozum językowe, bowiem w wyrazie tym zgromadzono niespotykaną w innych europejskich językach zbitkę głosek syczących, a także występujących obok siebie spółgłosek. Dla wielu Unijczyków poprawne wymówienie tej nazwy jest … niemożliwe. A skąd się wzięło to określenie? Zapewne dawno, dawno temu Polanie mówili niewiarygodnie sycząco. A tego pięknego ptaka niechybnie musieli obserwować, gdy koncertował na bodiaku (oście) i zjadał nasiona. Po prostu szczygł je (poprawnie strzygł).
I pewnie tak powstała nazwa.
Szczygieł to chyba najpiękniejszy ptak naszej awifauny. Bajecznie kolorowy i na dodatek czarownie śpiewający. Niezwykły autorytet ornitologiczny Stanisław Konstanty z Siemuszowej Pietruski w swym arcydziele o hodowli ptaków zabawnych i użytecznych, wydanym w 1860 roku tak oto pisał o szczygle: Turcy utrzymują, że Stwórca uwzględniając szczygła, naznaczył go siedmioma kolorami, ażeby się różnił od innych małych ptaków. I ja też nie myślę sobie głowy łamać i papieru psuć nad długim opisaniem tego powszechnie znanego prześlicznego ptaszka, któremu tylko dalekiego zamorskiego pochodzenia brakuje, ażeby go więcej ceniono. No tak. A któż by go dzisiaj nie chciał hodować? Ale czy można, chcąc respektować prawo? Postawię zatem szekspirowskie pytanie: można, czy nie można? Oto jest pytanie.


MOŻNA?

Starsi panowie, powiedzmy w moim wieku, zapewne odpowiedzą: - A co mi tam może ktoś zrobić? Trochę ryzykowne stwierdzenie. Ale prawdziwe. Otóż to. No właśnie. Może opowiem. Mieszkam w niezbyt „bogatej”, ale urokliwej, pełnej zieleni, bez blokowisk, dzielnicy dość dużego miasta. Moje ptaki (różne gatunki) przebywają cały rok w zewnętrznych wolierach. Ich śpiew, szczególnie w środku zimy, zachwyca idących taką sobie mało uczęszczaną uliczką. Często zatrzymują się, by posłuchać tych pierzastych wirtuozów. Wśród słuchaczy są także panowie, z którymi utrzymuję ornitologiczne kontakty. Na inne, powiedzmy smakowe, jakoś się jeszcze nie odważyłem. Czasem spacerując po dzielnicy, widzę szczygły w ich oknach. Jednego z owych panów kiedyś spytałem: - Panie Tadeuszu, nie boi się pan chować szczygła? W odpowiedzi usłyszałem: - A co mi ktoś może zrobić, przecież całe życie trzymam szczygły! A wlepić mandat lub postawić przed kolegium. - Odpowiedziałem. A z czego zapłacę? Na to nie miałem już repliki, bowiem pan Tadzio rzeczywiście żyje ubogo i pracuje dorywczo. Ale w ostatniej chwili dodałem: - To mogą pana zakluczyć, w tjurmu wsadzić. - A niech spróbują. Kto będzie rodzinę żywić? Przecież pan wie, że za szczygła nikt mnie zamknie, chyba że już nie mają za co innych ścigać. Na tym w tej materii - jakby to klasyczny polityk powiedział - zakończyliśmy dyskusję.
Zacząłem zastanawiać się nad odpowiedziami pana Tadzia. I z przykrością stwierdzam, że jego argumentacja dotarła do mnie. Bowiem w takiej sytuacji nawet najmądrzejsze prawo, a takiego niestety nie mamy, niewiele zmieni. Boć jakoś trudno wyobrazić sobie sytuację, gdy do starszego 75-letniego, schorowanego emeryta, który całe życie chował „dziki”, puka straż miejska i wręcza mu wezwanie na kolegium, albo - nie daj Bóg - nakaz stawienia się do paki za trzymanie szczygła. No cóż, może takie okoliczności się zdarzają? Ale jak znam życie i … aby samemu nie znaleźć się w areszcie, zamiast moich myśli zacytuję zdanie z Wesela Stanisława Wyspiańskiego: - A to Polska właśnie.


NIE MOŻNA?

Przejdę na drogę prawną wiążącą się z hodowlą szczygłów. Cóż my tu mamy. Trzy podstawowe sprawy: trudności, zawiłości, mglistości.
I pewnie mógłbym dodać jeszcze z dziewięć podobnych określeń. Ale, po co? Proponuję natomiast wyjaśnić to na przykładach. W Internecie napotkałem kilka pism, które obrazują starania prawych hodowców o pozwolenia na hodowlę szczygłów. Są też ciekawe odpowiedzi - które będą kanwą moich komentarzy - z urzędów. Nie odważę się użyć przymiotnika - kompetentnych, bowiem ci, którzy się starali o te pozwolenia, pewnie na najbliższej giełdzie w Pszczynie pokazywaliby mi znaczący znak palcem na czole. A więc zaczynam.
Hodowca chciałby, podobnie jak w innych krajach unijnych, hodować szczygły syberyjskie. Planuje kupienie ich za granicą. Wybrał się do odpowiedniego wydziału w urzędzie miejskim. Tam słyszy odpowiedź, że od nich takiego zezwolenia nie dostanie.

Komentarz 1.

To, po jakie licho są te urzędy. Jest zdesperowany i za namową miejskich urzędników pisze pismo do Departamentu Ochrony Przyrody Ministerstwa Środowiska. Po jakimś czasie, niekoniecznie obligatoryjnym, tj. 31 dni, otrzymuje odpowiedź, podpisaną przez Dyrektora tego Departamentu, którą w całości przytaczam. W nawiązaniu do pisma w sprawie możliwości wwozu do Polski osobników hodowlanych szczygła syberyjskiego (Carduelis carduelis major), Departament Ochrony Przyrody uprzejmie informuje, że gatunek ten nie podlega przepisom UE dotyczącym Konwencji Waszyngtońskiej (CITES), w związku z czym nie ma konieczności uzyskiwania zezwolenia importowego CITES na przywóz okazów tych ptaków do kraju.
Komentarz 2.
Komentarz 3.
Komentarz 4.
Komentarz 5.
Komentarz 6.


ZAKOŃCZENIE
(...)




tekst: dr Marek Łabaj




cały artykuł jest opublikowany w najnowszym, grudniowym wydaniu f&f, nr 12 / 2011 (155)











Chów osłów i mułów




osły Powoli, ale systematycznie rosnąca popularność chowu i hodowli osłów w Polsce pociąga za sobą rosnące zainteresowanie problematyką oślich typów oraz ras. Niniejszy artykuł ma być w zamierzeniu nie tyle przewodnikiem po poszczególnych rasach co raczej torującym drogę komentarzem do właściwego zrozumienia całego tego zagadnienia jakim jest ośla taksonomia wczoraj i dziś.

Ktoś, kto nosi się z zamiarem zakupu własnego osła z reguły albo nie jest świadom różnorodności osłów w ogóle albo też spodziewa się, że „ośli świat” funkcjonuje w równie ukonstytuowanej formie jak ten, który celebrują miłośnicy koni. Obydwa nastawienia przynoszą jednak rozczarowanie. Hodowla koni jest jedną z najlepiej rozwiniętych dziedzin zootechniki i nie należy jej porównywać do tego czym faktycznie jest stan wiedzy na temat hodowli osłów. Wieloletnie zaniedbania w literaturze fachowej czy nawet w piśmiennictwie hodowlanym skutkują wieloma nieporozumieniami, które nie napotykając krytyki utrwalają się w potocznej świadomości czyniąc w „oślej taksonomii” jeszcze większe zamieszanie, a niejednokrotnie również ułatwiając życie przeróżnym nieuczciwym sprzedawcom, którzy wykorzystują niewiedzę nabywców rzekomo nadzwyczaj rzadkiej rasy osłów. O tym, że wszystkie są nadzwyczaj rzadkie będzie nieco niżej, na razie posłużmy się pierwszym z brzegu przykładem; często ogłoszenia prasowe oferują „osiołka nubijskiej rasy z krzyżem”. Przez chwilę się nad tym zatrzymajmy. Osioł nubijski pospołu z osłem somalijskim jest dla zwykłego osła tym czym tarpan dla konia. Systematycznie stanowią nawet dwa odmienne podgatunki. Nie ma nawet pewności, że przetrwał choć jeden osobnik osła nubijskiego w swoich pustynnych enklawach w Rogu Afryki. Każdy osioł nubijski - jeżeli jeszcze egzystuje - znajduje się w Światowej Czerwonej Księdze gatunków zagrożonych wyginięciem, a to oznacza, że każdy kto posiadałby choć jeden jego egzemplarz pertraktowałby raczej z głowami państw niż ogłaszał się w lokalnej prasie w rubryce z inwentarzem. Zdrowy rozsądek potrzebny jest również, gdy chodzi o rzeczywiste ośle rasy. Trzeba mieć świadomość, że zdecydowana większość osłów, dostępnych w sprzedaży w naszym kraju nie stanowi żadnej rasy i tylko z wielkim trudem można je podzielić na poszczególne typy mniej lub bardziej zbliżone do któregoś ze wzorców ras obecnie obowiązującego.
Świadectwo zakupu zwierzęcia z któregoś z naszych ogrodów zoologicznych również o niczym nie świadczy. Kupując osła z nadwyżek hodowlanych należy pamiętać, że ideą przewodnią każdego ZOO jest ratowanie od wyginięcia konkretnych gatunków zwierząt w stanie dzikim, nie zaś praca hodowlana nad utrzymaniem czystości genetycznej poszczególnych ras danego gatunku. Osły z naszych ogrodów zoologicznych przez całe dekady postrzegane były przez te instytucje jako systematyczny gatunek o nazwie łacińskiej Equus asinus, bez wnikania w problematykę różnych oślich typów, o rasach nie wspominając.
W chwili obecnej mamy do czynienia w Polsce z typami osłów, ponieważ za zwierzę rasowe w rozumieniu hodowlanym uznać można jedynie zwierzę „z papierami”, o udokumentowanym pochodzeniu wraz z wpisem do Ksiąg Stadnych, którejś z obecnych ras oślich. Taka sytuacja zaś, poza kilkoma wyjątkami, jest jednak w naszym kraju raczej niespotykana. Znacznie częściej zdarzają się za to sytuacje odwrotne, to jest: o wiele łatwiej spotkać poszczególne okazy konkretnych ras, jednak bez dokumentów.




tekst i zdjęcia: Jarosław Sekuła




cały artykuł jest opublikowany w najnowszym, grudniowym wydaniu f&f, nr 12 / 2011 (155)












Danio margaritatus


- akwarystyczny klejnot z Myanmaru

danio W 1936 r. akwarystów na całym świecie zelektryzowała niezwykła wiadomość. Oto niejaki Andrew Rabaut - francuski podróżnik, przedsiębiorca i „niespokojny duch”, którego bogatym życiorysem można by z powodzeniem obdarzyć kilku ludzi, przywiózł do Europy rybę, jakiej nikt nigdy przedtem nie widział. Monsieur Rabaut wielokrotnie przemierzał dziewicze połacie Amazonii. Był poszukiwaczem diamentów, łowcą kajmanów, aż wreszcie zajął się zawodowo sprowadzaniem rzadkich okazów świata przyrody, głównie orchidei, których uprawa była podówczas niezwykle modna zwłaszcza wśród przedstawicieli brytyjskich wyższych sfer (za nowy, nieznany nauce okaz płacono tysiące funtów szterlingów). W marcu 1936 r. Rabaut wraz z małżonką zapuścił się daleko w górę Rio Putumayo. Dotarł do nieznanych dotąd białemu człowiekowi obszarów dżungli poprzecinanej płytkimi, pełnymi gnijących liści i drewna strumykami o stosunkowo chłodnej wodzie. Grzebiąc w nich schwytał maleńką rybkę o niezwykłej urodzie. Natychmiast obudziła się w nim żyłka przedsiębiorcy. Pokonując niezwykłe trudy zdołał w ciągu trzech miesięcy zgromadzić sporo ryb i przywieźć część z nich w stanie żywym do Europy. Były to tak świetnie znane dziś neony Innesa. Wśród akwarystów wywołały prawdziwą euforię stając się niekwestionowanym przebojem i z miejsca uzyskując rekordowe ceny.
Obecnie neony Innesa są dostępne w każdym sklepie zoologicznym i nie trzeba wydawać na nie fortuny. Jednak rokrocznie do handlu trafiają inne akwarystyczne nowości, które elektryzują kolejne pokolenia hobbystów. Dzisiaj chcielibyśmy opowiedzieć o rybce, która przed zaledwie pięciu laty narobiła dużo szumu w tym hermetycznym światku. Mowa o tzw. Microrasbora „Galaxy” znanej obecnie pod oficjalną nazwą Danio margaritatus.


NIEZNANA ŚLICZNOTKA

O bohaterce nasze opowieści świat usłyszał po raz pierwszy w sierpniu 2006 r. Wtedy to w Birmie wg miejscowych władz zwanej od 1989 r. Myanmarem w niepozornych, płytkich stawach leżących ok. 80 km na północny-wschód od jeziora Inle w pobliżu miasta Hopong natknięto się na niespotykane wcześniej nigdzie indziej ryby. Ze względu na ciekawe ubarwienie odłowiono większą ich ilość i dostarczono do firm trudniących się eksportem ryb dla potrzeb akwarystyki. Jako pierwsza zaoferowała je najprawdopodobniej tajlandzka AquariCORP. Już po kilku tygodniach od odkrycia pierwsze okazy dotarły do Wielkiej Brytanii, a później na kontynent europejski. W Polsce pojawiły się stosunkowo szybko - pod koniec 2006 r. Publicznie zaprezentowano je już podczas XXVII Warszawskiej Wystawy Akwarystycznej na początku 2007 r. Ryby wzbudziły wśród zwiedzających spore zainteresowanie i - choć początkowo ich cena sklepowa przekraczała nawet 40 zł za sztukę - łatwo znajdywały nabywców. Tak rozpoczęła się ich akwarystyczna kariera nad Wisłą, która zdaje się pomyślnie rozwijać po dziś dzień.
Oryginalny wygląd rybki z birmańskich stawów sprawił, że błyskawicznie trafiła ona do handlu zanim jeszcze nadano jej jakąkolwiek nazwę. Do celów marketingowych nazwano ją naprędce „Microrasbora Galaxy” bowiem, po pobieżnych oględzinach wydała się nieco podobna do znanych już wcześniej przedstawicieli tego rodzaju. Dokładniejsze badania wykazały jednak istnienie licznych różnic anatomicznych. Najpierw, w lutym 2007 r. ichtiolog Tyson Roberts nadał jej miano Celestichthys margaritatus. Pierwszy człon nazwy oznacza dosłownie „niebiańską rybę” zaś drugi można przetłumaczyć z łaciny jako „obsypany perłami”. Ostatecznie jednak uznano, że zalicza się ona do rodzaju Danio i nadano jej nazwę Danio margaritatus.
Zaskakującym wydawać może się fakt, że w dosyć ludnym kraju jakim jest Myanmar gatunek ten tak długo pozostawał nieodkryty. Jednym z powodów była ograniczona dostępność terenów jego występowania leżących ponad
1 000 m n.p.m. Poza tym ryba ta zamieszkuje stawy tak płytkie, że z powodzeniem można uznać je za kałuże (mają nie więcej niż 30 cm głębokości) i do tego bardzo gęsto zarośnięte moczarką i innymi roślinami wodnymi. Zresztą lokalna ludność już wcześniej doskonale znała tę rybę, mało tego, była ona - mimo maleńkich rozmiarów - masowo poławiana i sprzedawana w postaci suszu przeznaczonego do konsumpcji. Z chwilą rozpoczęcia jej odłowów dla potrzeb akwarystyki proceder ten całkowicie jednak ustał bowiem chwytanie żywych okazów na sprzedaż okazało się dużo bardziej popłatne. Okoliczni mieszkańcy rozpoczęli więc rabunkowy odłów ryb powstrzymany dopiero przez wprowadzenie zdecydowanych zakazów połowów mających na celu próbę zachowania resztek populacji. W prasie pojawiły się nawet pogłoski o możliwym całkowitym wytępieniu tego gatunku, później okazało się jednak, że areał jego występowania najprawdopodobniej jest nieco większy niż pierwotnie zakładano i że dzikim populacjom, przynajmniej na razie, nie grozi zagłada. Jeszcze później zaś rybki te zaczęto masowo mnożyć w niewoli co zmniejszyło popyt na okazy pochodzące z odłowu i najprawdopodobniej pozwoli na ocalenie tego gatunku w naturze.
Danio margaritatus swe wyjątkowo korzystne pierwsze wrażenie w oczach akwarystów zawdzięcza subtelnej, ale niezaprzeczalnej urodzie. Dorasta zaledwie do 21 mm długości. Pokrojem ciała przypomina dobrze znane akwarystom danio czy kardynałki. Łuski są brunatne, ale z dobrze widocznym zwłaszcza u samców niebieskawym lub fioletowawym odcieniem. Na tym tle występują gęsto rozsiane perłowozłote plamki, którym to właśnie ryba zawdzięcza swą nazwę gatunkową. Brzuch i grzbiet są nieco jaśniejsze, żółtawe. Największą ozdobą tych maluchów są jednak piękne płetwy z doskonale widocznymi, wyraźnie zarysowanymi, ogniście pomarańczowymi plamami. U samców plamy te są bardziej intensywne i - dodatkowo - obwiedzione kruczoczarnymi liniami. Sprawiają one, że stado tych ryb pływających w akwarium przypomina chmarę rozmigotanych iskier. Dymorfizm płciowy wyraża się również w kształtach ciała - samice są nieco pełniejsze i mają bardziej zaokrąglone brzuszki.


AKWARIUM DLA MALUCHÓW
(...)

POKARM
(...)

ROZMNAŻANIE
(...)





tekst: dr n. wet Joanna Zarzyńska. Wydział Medycyny Weterynaryjnej SGGW dr inż. Paweł Zarzyński




cały artykuł jest opublikowany w najnowszym, grudniowym wydaniu f&f, nr 12 / 2011 (155)








Powrót do archiwum

Strona główna





Wydawnictwo Fauna&Flora Adres: 45-061 Opole ul. Katowicka 55. Tel. 77/403-99-11.
e-mail:redakcja@faunaflora.com.pl
Redakcja gazety: zespół. Redaktor naczelny: Marek Orel, tel. +48 608 527 988.
Sekretarz redakcji: Janusz Wach, tel. +48 606 930 559. Korekta: Iwona Stefaniak.