darewit Inkubatory do jaj animar terrarystyka Poid?a, karmid?a, inkubatory, siatki
(zwierz?ta, og?oszenia)
Og?oszenia, zwierz?ta,

Maj 2012
f&f, nr 05/2011 (148)







Gołąb wonga



gołąb wonga Wśród 313 współcześnie żyjących gatunków należących do rodziny gołębiowatych (Columbidae) na kontynencie australijskim żyje 30. Większość z nich to formy endemiczne. Kilka jest stosunkowo dobrze znanych i łatwo rozpoznawalnych.
Jednym z ich przedstawicieli jest gołąb znany na całym świecie pod tajemniczą nazwą: "wonga" (Leucosarcia melanoleuca).


Taksonomia
(...)


Charakterystyka
Jest to duży gołąb o stosunkowo małej głowie, krótkich i szerokich skrzydłach oraz wydłużonym, zaokrąglonym na końcu, ogonie. W sylwetce zwraca uwagę dość pękaty tułów. Całe ciało sprawia wrażenie przysadzistego. Wielkością jest zbliżony do gołębia grzywacza (Columba palumbus). Jego długość wynosi 38-45 cm. Długość skrzydła u samca 19,0 cm, u samicy 19,8 cm. Wymiary pozostałych części ciała są następujące: ogon 12,5-12,9 cm, dziób 2,1-2,5 cm, skok 3,5-3,8 cm. Masa ciała 330-500 g.
Całe upierzenie utrzymane jest w różnych odcieniach barwy szarej i białej. Wierzch ciała jest łupkowoszary z nieco ciemniejszymi skrzydłami. Ogon - niebieskawoszary z białymi zakończeniami sterówek. Jedynie środkowa para sterówek jest jednolicie niebieskawa. Charakterystyczne jest ubarwienie głowy. Składają się na nie białe czoło, pasek pod okiem oraz podbródek, które stopniowo przechodzą w jasnoszarą barwę pozostałej części głowy i szyi. Na tym jasnym tle wyraźnie wyróżnia się czarny kantarek (łączący oko z nasadą dzioba). Szara barwa szyi ciemnieje ku jej nasadzie. Oryginalny jest wzór na piersi, złożony z (unikalnej wśród gołębi) kombinacji szarych i białych piór. Tworzy to podwójny rysunek V - ciemnoszary na przodzie, obramowany białym po bokach piersi. Brzuch i boki ciała są śnieżnobiałe z niebieskawoszarymi plamami utworzonymi przez ciemniejsze zakończenia piór. Pokrywy podogonowe - czarnoszare z jasnopłowymi brzegami. Dziób jest dwukolorowy - różowoczerwonawy u nasady, ciemnoszary na końcu. Tęczówka oka - ciemnobrązowa. Wyraźnie widoczna jest czerwonawa obrączka oczna. Nogi są różowoczerwone.
gołąb wonga U tego gatunku brak jest dymorfizmu płciowego. Niektóre źródła podają, że samice posiadają szerszy biały pas na piersi niż samce. Ponadto na bocznych stronach ich brzucha zauważyć można więcej, trójkątnych, niebieskoszarych plam.
Ptaki młode przypominają ubarwieniem osobniki dorosłe. Można je rozpoznać po brązowo zabarwionych barkówkach i pokrywach skrzydłowych. Dodatkowo ich lotki pierwszorzędowe i (zewnętrzne) drugorzędowe mają wąskie, kremowe zakończenia. Na piersi biały pas w kształcie litery V jest słabo zaznaczony i przybrudzony ciemnym plamkowaniem.
Dzięki charakterystycznemu ubarwieniu ptak ten jest trudny do pomylenia z jakimkolwiek innym gołębiem zarówno w swojej australijskiej ojczyźnie, jak i w niewoli. W locie często szybuje na płasko rozpostartych skrzydłach, co pewien czas przerywanym szybkimi ich uderzeniami.
Bardzo znamienny jest głos wongi. Jest to głośny, daleko się niosący, dźwięk brzmiący jak: "wonk" lub „uonk” (od niego pochodzi nazwa ptaka w wielu językach). Można go wysłuchać na witrynie internetowej: http://ibc.lynxeds.com/species/wonga-pigeon-leucosarcia-melanoleuca. Ptak powtarza go najczęściej trzy- lub pięciokrotnie. Czasami się jednak zdarza, że sylaba ta powtarzana jest setki razy. Dźwięk ten jest monotonny i bardzo utrudnia precyzyjne zlokalizowanie wydającego go ptaka. Jest słyszalny nawet z odległości 1-2 km. Podczas szczytu sezonu lęgowego jest wydawany niemal bezustannie. Można ptaki stymulować do jego wydawania dmuchając w odpowiednio złożone dłonie.


W naturze
(...)


W hodowli
(...)


Ochrona
(...)




tekst i zdjęcia:
mgr inż. Tomasz Doroń



cały artykuł jest opublikowany w najnowszym, majowym wydaniu f&f, nr 05 / 2012 (160)









Zanim kupisz osła






osioł - organizacja stajni i wybiegu

Bywa, że osioł w naszym życiu po prostu pewnego dnia, niczym w filmie Jerzego Stuhra „Duże zwierzę”, pojawia się i tak już zostaje. Nie ma na to rady. Trzeba po prostu zakasać rękawy i zorganizować infrastrukturę.
Jeśli jednak zdrowi na ciele i umyśle, dobrowolnie i świadomie zamierzamy sobie - z rozmysłem zafundować osła - to powinniśmy zacząć od zapewnienia zwierzęciu właściwych warunków na długo zanim sam osioł postawi kopyta na naszym obejściu. Pytanie, od którego powinniśmy zacząć jakiekolwiek rozważania na ten temat brzmi: czy mamy na to warunki? Jeżeli nie, najlepiej porzucić myśl o zakupie stworzenia, albo wstrzymać się z taką decyzją do czasu kiedy powieją dla nas lepsze wiatry, a w międzyczasie na przykład, przygotowywać się do tego merytorycznie.
Miasto nie jest najlepszym miejscem dla osła, pomimo bezspornego faktu, że tysiące tych zwierząt bytowały i bytują w wielkich aglomeracjach miejskich całego świata. O wiele lepiej w naszych warunkach nadaje się do tego celu wieś i najzwyklejsze pod słońcem gospodarstwo.




Nie stajnia lecz... obora
osoioł Cokolwiek słyszeliśmy na temat fenomenalnej odporności osłów na zimno, mrozy i polską aurę, osobiście radzę włożyć pomiędzy bajki. Oczywiście osły najprawdopodobniej przetrwają polską zimę bez schronienia, dożyją wiosny i będą z tego powodu rade. Jednak właściciel, który zgotował im kilkumiesięczna katorgę będzie błędnie interpretował ich wiosenne dobre samopoczucie. Taki człowiek zdolny jest wyciągnąć tylko jeden, jedyny wniosek: "A nie mówiłem?! Zuch chłopak! Fenomenalna odporność!" Polacy jako naród Północy, uchodzą na świecie za dość odporny na zimno. Jednak nad Wisłą wiemy że jest zimno, ale może być zimniej. Między sobą jesteśmy na przykład zgodni co do tego, że znosimy gorzej od Rosjan syberyjską odmianę zimy. A mimo to, żyją wśród nas jeszcze tacy, którzy przetrwali nie jedną, a kilka zim na Kołymie. Wniosek stąd płynący powinien brzmieć: "a zatem można!". Postaram się merytorycznie uzasadnić, że jednak nie można.
Natura uformowała osła inaczej niż konia. W jej założeniach osioł miał się zmagać z żywiołem gorąca, a nie mrozu. Od czasów udomowienia osła różnice pomiędzy gatunkami wyjściowymi, a obecną populacją osłów domowych nie zaszły, aż tak daleko jak w przypadku koni lub bydła. Niskie zainteresowanie osłem w hodowli selektywnej zaowocowało tym, że w swoich cechach przystosowawczych osioł ciągle jest bardzo podobny do swoich dzikich przodków. Dowodem, który powinien przekonać każdego, że osły nastawione są na zwalczanie gorąca, a nie mrozu, są ich wielkie uszy. Natura na ogół nie wyposaża w wielkie, odstające części ciała z obfitym ukrwieniem stworzeń, którym każe zamieszkiwać środowiska o utrzymujących się minusowych temperaturach. Takie organa narażone są na odmrożenie.
Innym, mniej znanym powodem, dla którego osły wymagają schronienia jest fakt, że sierść osłów przemaka. Natura nie pomyślała o tym, aby sierść osła czymś natłuścić, dzięki czemu woda z deszczu spływałaby nie dotykając skóry. Tymczasem deszcz przemaka osła do suchej nitki. W gorącej ojczyźnie nie ma to znaczenia, gorzej jeżeli leje tygodniami, a przez całe miesiące nie ma dosyć ciepła, aby wyschnąć. Pozostaje jedynie dygotać w parszywej wilgoci i mieć nadzieję, że wilgoć nie zamarznie, pokrywając z wierzchu skorupą lodu zmoczoną sierść.
Trzecim powodem jest sama natura osła, który stara się ukrywać swoje emocje. W stanie dzikim osły zmuszone są do bezpośredniej konfrontacji z drapieżnikami o wiele częściej niż dzikie konie. Nie są równie szybkie jak konie, a jako mieszkańcy górskich terytoriów często po prostu nie mają dokąd uciec w razie zaskoczenia. W takich sytuacjach strategią na przetrwanie jest bezruch i zamaskowanie strachu, co dezorientuje drapieżnika i pozwala osłowi przejąć inicjatywę ataku. Ta cecha psychologiczna jest mało znana, a jeżeli jest znana, to określa się ją pogardliwie "mułowatością". W istocie jednak kryje się pod nią hart ducha i waleczność, nieznana koniom. Niestety dla nas, ma to i złe strony. Osioł ukrywa przed nami swój ból. Koń okazuje za pomocą ekspresji ciała swemu panu, że coś z jego zdrowiem jest nie tak. Pozwala to na szybką interwencję weterynarza. Niestety, nawet ciężko ochwacony osioł, dopóki będzie w stanie utrzymać się na nogach, nie okaże oznak swojego cierpienia. Mści się to tym, że często odkrywa się chorobę daleko bardziej zaawansowaną i przez to trudniejszą do wyleczenia, niż to bywa w przypadku koni. Cierpiący od zimna i wilgoci osioł nie da nam po sobie poznać stopnia swojej udręki. Osły, zwłaszcza źrebięta, są o wiele bardziej podatne na zapalenie płuc niż konie. To samo tyczy się artretyzmu.
Z tych powodów organizując osłowi stajenkę, odkładamy na bok wszelkie obecnie obowiązujące nowinki, mody i trendy czerpane ze współczesnej hodowli koni. Odradzam również bezkrytyczne naśladownictwo gotowych rozwiązań organizowania stajni zaczerpniętej z oślarskiej literatury zachodniej. Publikacje te pochodzą przeważnie z W.Brytanii, cieplejszych rejonów USA, albo z Australii i są osadzone w tamtejszych realiach klimatycznych, które nie uwzględniają w oczywisty sposób naszego klimatu. Jeśli chodzi o osły, jedynym autorytetem, któremu możemy bezpiecznie dać się kierować jest tzw. "chłopski rozum" i przykład polskiego chłopa, który nie bacząc na coraz to nowe rewelacje zootechniki po dawnemu na zimę ogaca obórkę czym zdoła i potrafi, uszczelnia okna i drzwi, chroni krowy od przeciągów, a przez całą zimę nie wyrzuca gnoju, a jedynie ścieli czystą słomą. Chłopem kieruje nie tylko ekonomia, ale również empatia, dba o krowę bo nie chce jej zaszkodzić, a tym bardziej ją utracić.
Nie da się jednak przez kilka miesięcy trzymać osła zamkniętego jak to czynią gospodarze ze swoimi krowami. Osły powinny każdego dnia przynajmniej przez parę godzin przebywać na dworze. pozwala im to lepiej znosić mróz jeżeli mają pojęcie o różnicy temperatur na zewnątrz oraz możliwość wyboru ciepłego pomieszczenia lub zimnego obejścia. Codzienne przebywanie na zewnątrz ma też wpływ na hartowanie ich zdrowia, a jeżeli mamy do czynienia ze zwierzętami świeżo importowanymi z cieplejszych rejonów - na ich łagodną aklimatyzację w Polsce. Jak to jednak osiągnąć? Są dwie szkoły. Jedna angażuje człowieka bardziej inna mniej. Pierwszą opcją jest osobiście wypuszczać i zamykać zwierzęta o ustalonych i niezmiennych godzinach. Druga to tak skonstruować wszelkie drzwi w pomieszczeniu gospodarczym, aby zwierzęta same je sobie otwierały i zamykały nie powodując wychładzania pomieszczenia.

(...)

Wyposażenie
(...)

Wybieg
(...)





tekst i zdjęcia:
Jarosław Sekuła

www.oslicejaniszow.pl



cały artykuł jest opublikowany w najnowszym, majowym wydaniu f&f, nr 05 / 2012 (160)








kot

Munchkin




- kocia wersja jamnika

Munchkiny są jedną z najnowszych uznanych ras kotów, powstałą w wyniku naturalnie występującej mutacji. Ich cechą charakterystyczną są skrócone kończyny, przez co zwierzęta wydają się miniaturowe (podobnie jak u psów rasy jamnik, czy welsh corgi)- jednakże poza „krótkonożnością” posiadają wszystkie cechy anatomiczne standardowych kotów.



Historia
(...)


Wygląd

Munchkiny to koty niewielkie: kocury, większe od kotek dorastają do 3-4 kg, podczas gdy samice tylko do 2,5 -3,5 kg. Głowa jest szeroka, średniej wielkości, klinowatego kształtu, z zaokrąglonymi konturami i wysokimi kośćmi policzkowymi. Kufa średniej długości, z delikatnie zaznaczonym stopem. Szyja mocna, średniej długości. Uszy średnie do dużych, szerokie u nasady i zaokrąglone na końcach, osadzone bocznie na szczycie głowy. Oczy średniej wielkości, kształtu orzecha laskowego, dość szeroko rozstawione. Klatka piersiowa zaokrąglona, z dobrze zaznaczonym mostkiem. Muskulatura dobrze rozwinięta. Linia grzbietu nieznacznie unosi się w kierunku lędźwi. Tylne kończyny mogą być nieznacznie dłuższe niż przednie. Górne i dolne odcinki kończyn tej samej długości. Kości długie mogą być nieznacznie łukowato wygięte, ale wyklucza się wady postaw. Krótsze łapy nie wpływają negatywnie na możliwości ruchowe, czy skakanie. Ogon zwężający się ku końcowi, długość proporcjonalna do wielkości ciała. Kiedy kot idzie, trzyma ogon wyprostowany i uniesiony. Dopuszczalne są wszystkie odmiany barwne oraz dwie odmiany długości włosa: długo- (włos jedwabisty) i krótkowłose. Pielęgnacja nie należy do skomplikowanych, niezbędne jest jednak regularne szczotkowanie.
kot, koty, rasy kotów Długonogie potomstwo munchkinów może być używane w programie hodowlanym, zwłaszcza jeśli posiada interesujące cechy (np. umaszczenie), ale nie może być wystawiane jako przedstawiciele rasy munchkin. Ponieważ rasa jest stosunkowo młoda i pula genowa jest otwarta dopuszcza się krzyżowanie z innymi rasami kotów długo - i krótkowłosych. Znane krzyżówki to: Minskin vel. Bambino (ze sfinksem), Skookum (z La Perm), Lambkin (z Selkirk Rex), czy Genetta (z bengalskim).
U munchkinów nie odnotowano dotychczas wielu problemów z kręgosłupem (jak dyskopatia) regularnie występujących u psów krótkonożnych. U kilku osobników stwierdzono lordozę oraz odchylenie budowy klatki piersiowej - klatkę piersiową lejkowatą. Poza tym rasa ta cieszy się dobrym zdrowiem i kondycją. Jej przedstawiciele dożywają do około 15 lat.

Charakter
(...)

Kontrowersje etyczne
(...)




tekst:
dr n. wet. Joanna Zarzyńska
Wydział Medycyny Weterynaryjnej SGGW
dr inż. Paweł Zarzyński





cały artykuł jest opublikowany w najnowszym, majowym wydaniu f&f, nr 05 / 2012 (160)









akwarium

Dzieci i akwarystyka



- czyli jak rozwijać zdrową pasję u naszych pociech?

Dzieci akwarysty często w sposób niejako naturalny przejmują od dorosłych zainteresowanie tym jakże pięknym hobby. Bywa, że jest to miłość przelotna i przemija równie szybko, jak się zaczęła. Kiedy indziej znowu, trwająca latami pasja nagle załamuje się pod wpływem jakiegoś ważnego wydarzenia w życiu (narodziny dziecka, utrata pracy, choroba itp.). U nielicznych tylko akwarystów pasja trwa od wczesnych lat dziecięcych do starości włącznie, bez względu na przeciwności losu. W każdym jednak przypadku właściwe ukierunkowanie dziecka, rozbudzenie w nim chęci zdobywania wiedzy, a przede wszystkim zapewnienie mu bezwzględnego bezpieczeństwa to najważniejsze zadania dla rodziców/opiekunów.


W artykule tym absolutnie nie zamierzam skupiać się na skomplikowanych kwestiach socjologiczno-wychowawczych, które pozostawiam specjalistom z tego zakresu. Chciałbym jedynie zasygnalizować pewne, praktyczne problemy i wskazać na możliwości ich rozwiązywania, a także ukazać niebezpieczeństwa dla dzieci wynikające z posiadania akwarium w domu/mieszkaniu. Szczególnie ta ostatnia kwestia ma kapitalne znaczenie dla zdrowia, a nawet życia naszych pociech.
Największym wrogiem młodego adepta akwarystyki jest zniechęcenie wynikające z niepowodzeń w chowie ryb i/lub uprawie roślin w akwarium. Choroby ryb, glony, permanentnie mętna woda, zamieranie roślin, plaga ślimaków itd. są jednymi z najczęstszych przyczyn rezygnacji z hobby. Do tego dochodzą jeszcze koszty zwierząt i roślin oraz związane z eksploatacją i pielęgnacją akwarium. Młodzi, zniechęceni ludzie mają w pewnym momencie dość, akwarium ląduje na pawlaczu, a hobby popada w niełaskę. Co zrobić, aby do tego nie doszło, lecz było fajnie, ciekawie i bezpiecznie? O tym poniżej.



PIERWSZE AKWARIUM
- wsparcie dorosłych


(62kB) Przede wszystkim dzieciom niezbędne jest wsparcie i ukierunkowanie ze strony dorosłych.
Pamiętam, jak mając sześć czy siedem lat słuchałem z rozdziawioną buzią opowiadań ojca o rybach.
W owym czasie był on zamiłowanym akwarystą i w ponad 200-litrowym zbiorniku utrzymywał kilka dorodnych, marmurkowych skalarów (import z byłej NRD) oraz nadzwyczaj wyrośnięte, jednolicie czerwone mieczyki i czarne jak smoła molinezje. I właśnie od tych ostatnich w moim przypadku wszystko się zaczęło. Pewnego dnia bardzo zapragnąłem mieć taką właśnie czarną rybkę i hodować ją w słoiku po wekach. Uczęszczałem wtedy do przedszkola. Byłem do tego stopnia namolny i nieustępliwy, że chodziłem za ojcem krok w krok i ze łzami w oczach błagałem go, aby dał mi choć jedną, czarną rybkę. Nie pomagały jego wyjaśnienia, że molinezja nie będzie żyła w małym słoiku, że musi mieć odpowiednią temperaturę wody, rośliny itp. Naturalnie nie przyjmowałem tego absolutnie do wiadomości. Kiedy już na dobre wpadłem w histerię ojciec postanowił, że jak się uspokoję i będę grzeczny, to poprosi Mikołaja, aby ten przyniósł mi rybkę na mikołajki. Rankiem owego dnia zobaczyłem, że na stoliku stoi napełniony wodą słoik z czymś w środku. Jak oparzony wyskoczyłem z łóżka, aby z bliska obejrzeć to cudo. Oczom moim ukazała się niewielkich rozmiarów rybka, bardziej brązowa niż czarna, która leżała nieruchomo na dnie, nie reagując na moje pukanie palcami w ściankę słoika. Może nie żyje? - pomyślałem ze zgrozą. Ojciec uspokoił mnie wyjaśniając, że rybka właśnie się najadła i teraz leżakuje sobie po obiadku. Czekając przez resztę dnia na to, aż się wreszcie obudzi odkryłem nagle, że owa wyśniona molinezja, ów przedmiot westchnień i marzeń jest, o zgrozo, ulepiona z ... plasteliny!. Wpadłem w histeryczną rozpacz. Ojcu zaś poprzysiągłem zemstę za to, że tak mnie nabrał i przez chwilę pozwolił żyć złudną nadzieją posiadania żywej rybki. Tak oto, dosyć przyznacie Państwo, stresująco rozpoczęła się moja przygoda z „akwarystyką”. Pomimo bezsprzecznie złego startu udało mi się początkowe rozczarowanie szybko przekuć na swoją korzyść - rodzice szybko zrozumieli swój błąd i kupili mi małą, bo tylko 3-litrową kulę wodną (o zgrozo, dziś byłbym za to zlinczowany przez obrońców praw zwierząt, ale wtedy były inne czasy :)). „Hodowałem” w niej dwa mieczyki. Jednak jakieś złośliwe fatum ciążyło nade mną, a radość z nowego hobby ponownie nie trwała długo. Zawsze wróciwszy z przedszkola brałem swoją kulę i zanosiłem do kuchni. Tam stawiałem ją przed sobą na stole, aby móc obserwować rybki w czasie jedzenia obiadu. Raz odnosiłem ją z powrotem do pokoju, gdy nagle ..., zawadziłem nogą o zagiętą krawędź dywanu i ....bęc. Cały mój podwodny świat w jednej chwili roztrzaskał się o drewnianą podłogę. Stałem jak wryty nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Ojciec był na mnie bardzo zły i długo wytykał mi moją głupotę. Dziś jednak wiem, że noszenie kuli z rybami z kąta w kąt było z mojej strony oczywiście nierozważne, ale błędem ze strony rodziców było też to, że w ogóle mi ją kupili. Dopiero po dotkliwej szkodzie i nauczce rozwiązanie całej sytuacji mogło być już tylko jedno - akwarium z prawdziwego zdarzenia. I od tego, moim zdaniem, każdy rodzic powinien zaczynać, a nie bawić się w generujące kłopoty prowizorki!

STARE WYGI
- i żółtodzioby
(...)

NIEWIEDZA
- wróg akwarysty
(...)

BEZPIECZEŃSTWO
- sprawa najwyższej wagi
(...)




tekst i zdjęcia: dr Hubert Zientek

www.multihobby.net




cały artykuł jest opublikowany w najnowszym, majowym wydaniu f&f, nr 05 / 2012 (160)















Powrót do archiwum

Strona główna





Wydawnictwo Fauna&Flora Adres: 45-061 Opole ul. Katowicka 55. Tel. 77/403-99-11.
e-mail:redakcja@faunaflora.com.pl
Redakcja gazety: zespół. Redaktor naczelny: Marek Orel, tel. +48 608 527 988.
Sekretarz redakcji: Janusz Wach, tel. +48 606 930 559. Korekta: Iwona Stefaniak.