darewit Inkubatory do jaj animar terrarystyka Poid?a, karmid?a, inkubatory, siatki
(zwierz?ta, og?oszenia)
Og?oszenia, zwierz?ta,

Czerwiec 2015





Spojrzenie na Ko Shamo

Japońskie wystawy kur

wystawa Wystawa w Shimizu
Wiosną 2013 roku, podczas fotografowania kur w przydomowym ogrodzie, Pan Fujimaki, urzędujący prezes Shimizuminato Koshamo Club zaprosił mnie do odwiedzenia klubowej jesiennej wystawy, która odbywa się co roku w każdy pierwszy weekend grudnia w Shimizu.
W Japonii wystawa ta wybija się na tle innych, jest prestiżowa i to ona pokazuje aktualne trendy, wytycza kierunki japońskiej hodowli Ko Shamo. W odróżnieniu od wiosennej wystawy Pana Hiroyoshiego na Kitakiusiu (zawsze ostatnia niedziela kwietnia, w 2014 roku odwołana z powodu ptasiej grypy), gdzie trafia wiele ras, głównie bojowych, wystawa w Shimizu ma jeszcze węższą, wyraźną specjalizację - wyłącznie Ko Shamo.
Lokalizacja nie została wybrana przypadkowo. Prefektura Shizuoka znajduje się w mniej więcej w środku największej japońskiej wyspy Honsiu. Wszystkim jest stąd blisko do domu, zarówno mieszkańcom innych wysp jak Kiusiu, Sikoku, a nawet Hokkaido. Warto przypomnieć, że kształt Japonii przypomina, jak sami Japończycy to określają "trzydniowego księżyca". Między skrajnymi punktami jest 3.3 tysiąca kilometrów. Samo usytuowanie wystawy praktycznie na zapleczu dworca kolejowego Shimizu jest również głęboko przemyślane. Japonia ma znakomicie rozwiązany system komunikacyjny. Stąd do Tokio można shinkansenem, i to tym najwolniejszym Kodama, dojechać w ciągu 63 minut, Kioto - w 100 minut, do Hiroszimy - w trzy godziny, wysuniętego na północ Sendai (i to z przesiadką) – w trzy i pół godziny, a do odległej Kagoshima na Kiusiu - 6,5 godzin.
Asfaltowy plac manewrowy pod gołym niebem nie jest miejscem zbyt przytulnym, ale za to niezwykle praktycznym. Wystawa trwa jeden dzień, odpadają więc kwestie zakwaterowania i całej logistyki związanej z dojazdem do wystawy, na przykład w centrum miasta. Wsiadasz rano po prostu w pociąg z kilkoma kurami i… jesteś na wystawie. Z powrotem to samo. Tylko nieliczni, na przykład z wyspy Kiusiu zmuszeni są poszukiwać zakwaterowania.
Jest jeszcze jeden niezwykle praktyczny efekt tego typu wystaw na wolnym powietrzu. Kury w niewielkim stopniu mają okazję zakażenia się chorobami, co jest zmorą europejskich wystaw, na które bardzo często hodowcy przywożą zabezpieczone różnymi preparatami. Ptakom w Japonii nie trzeba więc robić kwarantanny, ani szpikować antybiotykami zarówno przed, jak i po wystawie.
Ostatni hodowcy dowozili swoje ptaki około godziny 10.00. Zauważyłem, że jedynie jeden z nich spryskał je wodą, aby ich upierzenie robiło dobre wrażenie. Z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że kur w jakichś szczególny sposób, choć są wyjątki, nie przygotowuje się na wystawy. Nie stosuje się sterydów w przypadku ras ciężkich, preparatów poprawiających na przykład żółte wybarwienie nóg, nie maluje się pazurków, nie kąpie w specjalnych szamponach etc.. Nie liczy się sterówek. Nie wyrywa się też, na przykład, pojedynczych białych piór, bo w zasadzie nie ma tam czegoś takiego, jak błędy wykluczające, tropienie których jest ulubionym sportem europejskich sędziów. Wręcz przeciwnie – dobrze jest, jak egzemplarz wystawowy będzie miał jakąś drobną wadę, bo to wynika z estetyki japońskiej, do czego wrócę jeszcze w podsumowaniu tego artykułu.
wystawa Zdecydowana większość spośród liczącej 200 sztuk stawki Ko Shamo wystawiono w jednej, podstawowej odmianie barwnej - akasasa (czerwona trawa bambusowa). Tak zresztą było nie tylko na tej, ale też na innych wystawach gdzie odmiana shoujo, suzanami zajmują marginalną pozycję. Ma to swoje uzasadnienie w jednej z dwóch wielkich religii – buddyzmu, a dokładniej jednej z jej odmian czyli filozofii zen, która nakazuje oszczędność formy. Europejczyk ze zdumieniem odkrywa, że w Japonii jeździ tak dużo białych, a także czarnych samochodów. Barwa czarna zresztą ma tam kilkanaście różnych odcieni szarości. Te dwie podstawowe barwy czyli czarna i biała jest uzupełniona trzecią – właśnie czerwoną. Pod pojęciem „akasasa” rozumie się zarówno kury z grupy kuropatwianych (zbudowanych na e+), pszenicznych (ewh oraz ey), a także brunatnych (eb). W standardach europejskich w samych tylko ptakach z grupy e+ rozróżnia się kilkanaście pododmian, a samych odmian barwnych Ko Shamo jest zarejestrowanych 19 (słownie: dziewiętnaście).
Zatrzymajmy się na chwilę nad tym, co oznacza w warunkach japońskich słowo „wystawa”. My, Europejczycy, przyzwyczajeni jesteśmy do większych lub mniejszych hal wystawowych, które są do siebie w zasadzie bardzo podobne. Jest wyraźna struktura. Swoje spotkania organizują kluby, potem związki regionalne, następnie krajowe, by raz na trzy lata spotkać się na Wystawie Europejskiej. Największe europejskie spotkania gromadzą kilkadziesiąt tysięcy ptaków i trwają zazwyczaj od trzech nawet do pięciu dni. W Japonii natomiast największa, w jakiej miałem okazję uczestniczyć, wystawa Pana Gozo Hiroyoshiego gromadzi nie więcej niż tysiąc kur. Nikt zresztą takich ilościowych statystyk nie podaje. Jeżeli chcesz koniecznie dowiedzieć się, ile jest kur na wystawie to sobie je policz lub spytaj się organizatora, który też pewnie będzie miał z tym problem, bo nie ma oficjalnych katalogów, gdzie wszystko byłoby widoczne czarno na białym.
Na charakter japońskich wystaw mają wpływ osobowości liderów lub specyfika wystawianych ptaków. Raz są to sale gimnastyczne lub hale magazynowe w centrum miasta (wystawa Chabo w centrum Tokio), innym razem plac tuż obok dworca kolejowego (wyłącznie Ko Shamo w Shimizu), przepiękna świątynia Yashiko w okolicach Nigata (sławna wystawa kur śpiewających), a w końcu prywatna posiadłość lidera stowarzyszenia (wystawa Pana Hiroyoshi na Kitakiusiu, ikony wśród hodowców kur bojowych, a zwłaszcza Shamo). We wszystkich tych wystawach miałem przyjemność uczestniczyć.


Ocena
(...)

Wizyty u hodowców
(...)

Próba podsumowania
(...)


tekst i zdjęcia: Stanisław Roszkowski





cały artykuł jest opublikowany w najnowszym, czerwcowym numerze f&f, nr 06/2015 (197)
szukaj w kioskach, empikach lub zamów prenumeratę














GLOSTER

kanarek - pierwszy wśród kształtnych


Wprowadzenie

Chyba nie ma takiego hodowcy, który by nie znał kanarków rasy gloster. To jedna z najmniejszych ras z tendencją w kierunku jeszcze większego zdrobnienia. Glostery są żywego usposobienia, mało lękliwe, dość łatwe w hodowli. Pewnie dlatego zawładnęły sercami wielu hodowców na całym świecie. Ta rasa jest powszechnie hodowana i na pewno nie zabraknie jej nawet na najmniejszej klubowej wystawie. Glostery są doskonałymi ptakami zarówno dla początkujących w hodowli kanarków, jak i wytrawnych hodowców. Od niej zazwyczaj rozpoczynają miłośnicy kanarków kształtnych. Niektórzy pozostają jej wierni, inni robią krok w bok… i wybierają inne rasy. Lecz na pewno szkolenie przeszli na glosterach. Nazwa rasy pochodzi od hrabstwa Gloucestershire [Glo + ster]. Ale kto stworzył tę rasę? Pewnie wielu się zdziwi, bo … nie - jak wydawać by się mogło - mężczyzna.


A jednak kobieta

Historia glostera, jak rzadko, której rasy kanarków, została w miarę dobrze udokumentowana. Bowiem sięga ledwo do 1925 roku, w którym to również R. Drew z USA wynalazł taśmę samoprzylepną, bez której trudno sobie wyobrazić dzisiejszą codzienność. Hodowcą lub lepiej „twórcą” glosterów… była L. Rogerson’owa z Cheltenham w hrabstwie Gloucestershire. Miała ona szczególną słabość do małych, zabawnych rzeczy, między innymi z pasją zajmowała się kształtowaniem i pielęgnacją drzewek bonsai. Na jednej z wystaw, zorganizowanej tuż po I wojnie światowej, zobaczyła kanarki rasy krested. Zatrzymała się przy nich nieco dłużej. Podumała i w pewnym momencie się uśmiechnęła. Mam. To właśnie te kanarki ją zainspirowały. Wracając do domu tworzyła wizję przyszłej rasy. To ma być miniaturowy koroniak o połowę mniejszy od kresteda – zadecydowała. Tyle, a może – aż tyle. Aby osiągnąć ten cel, Rogerson’owa zakupiła kilka bardzo małych borderów miniaturowych od hodowcy JH Madagen’a, również z Cheltenham. W tym czasie bordery miniaturowe były rzeczywiście miniaturowe, znacznie mniejsze niż obecnie. Te borderki skojarzyła z koroniastymi niemieckimi, które wówczas były hodowane także z uwagi na śpiew, bardzo podobny do turkotów.
Jednocześnie szkocki hodowca krestedów F. McLay, nie wiedząc o zamierzeniach wspomnianej hodowczyni, również zamarzył o stworzyć mikrych kanarków tej rasy. Wybrał ze swojej hodowli najmniejsze krestedy i połączył je także z mini borderami. I tak chyba wszystko się zaczęło z tworzeniem glosterów.
Poczynanie owej dwójki nie umknęły uwadze AW Smithowi z Londynu, znanemu hodowcy i sędziemu ptaków. Doprowadził do wymiany kanarów pomiędzy L. Rogerson’ową i F. McLay’em. Wielka szkoda, że u nas nie ma tak przewidujących oraz pozbawionych zazdrości hodowców, pomagającym innym w tworzeniu nowych ras kanarków.
W 1925 roku w czasie wystawy w Crystal Palace, Rogerson’owa zaprezentowała pierwsze egzemplarze tworzonej rasy kanarków. Początkowo były one prezentowane pod nazwą „miniaturowe krestedy”. Doceniając mozolną pracę hodowlaną L. Rogerson’owej tę nowa rasę nazwano GLOSTER FANCY CANARY od skrótu hrabstwa, w którym mieszkała twórczyni.
W latach II wojny światowej nie odbywały się wystawy i hodowla kanarków w Anglii prawie całkowicie ustała. Wielu hodowców straciło życie w obronie ojczyzny. Jednakże po wojnie Fred i Vera Bryant’owie rozpoczęli żmudną pracę odrestaurowania rasy. I udało się im, czego dowodem są dzisiaj oceniane glostery.


Idealny gloster
(...)


Współczynnik intensywności
(...)


Podsumowanie
(...)


tekst: prof. nadzw. dr Marek Łabaj




<

cały artykuł jest opublikowany w najnowszym, czerwcowym numerze f&f, nr 06/2015 (197)
szukaj w kioskach, empikach lub zamów prenumeratę







Koza saaneńska




- mlekodajna rasa


koza W Europie od wieków interesowano się kozami jako zwierzętami dostarczającymi mleko. Z tego względu zarówno w krajach basenu Morza Śródziemnego, w krajach alpejskich, skandynawskich oraz Europy Środkowej wytworzono szereg ras produkujących znaczne ilości mleka. Z kolei w Afryce utrzymuje się głównie kozy mięsne i ogólnoużytkowe. Na kontynencie azjatyckim najcenniejsze kozy to te, które dostarczają dobrej jakości wełny, puchu i mięsa. Kozy typu mlecznego są najbardziej rozpowszechnionym typem użytkowym w krajach o wysokiej kulturze rolnej i bogatych zasobach paszowych. Z tego względu w Europie znalazły najlepsze ku temu warunki. Ich budowę ciała charakteryzuje duży wzrost i waga, a także żywy temperament, dobrze rozwinięte wymiona i wysoka wydajność mleka.


„Wytworzona” dla mleka

Sztandarową i najsłynniejszą na świecie mleczną rasą kóz jest saaneńska. Jest to podstawowa rasa, która oddziaływała i w dalszym ciągu oddziałuje na dużą liczbę ras lokalnych w świecie. Rasa saaneńska jest wykorzystywana do wytwarzania i uszlachetniania pogłowia kóz białych ras lokalnych m.in. rasy polskiej białej uszlachetnionej, kóz czeskich i niemieckich. Nowe, powstałe rasy są zbliżone wyglądem do kóz saaneńskich jednak zazwyczaj charakteryzuje je niższa wydajność mlecza, ale zdecydowanie wyższa odporność na lokalne warunki środowiska. Koza saaneńska lub mieszańce i rasy powstałe przy jej udziale hodowane są także daleko poza Europą. Są popularne w USA, Tunezji, Indonezji, Korei Północnej i Południowej oraz w Chinach. Koza saaneńska pierwotnie wyprowadzona została jako rasa na terenie Szwajcarii, w południowej części kantonu berneńskiego, w dolinie rzeki Sareny (Saane, Sarine). Łagodny klimat i dostatek pożywienia, w postaci soczystych, trawiastych pastwisk sprawił, że przez długie lata lokalne kozy selekcjonowane były z powodzeniem pod kątem wydajności mlecznej. Są to kozy wysokomleczne i potrafią dać do 4 litrów mleka dziennie. Z kolei wydajność w 10-miesięcznej laktacji wynosi 600-1200 kg. Zawartość tłuszczu w mleku kształtuje się na poziomie około 3,5%, białka 2,8-3,0%, a suchej masy 12,5%. Mleko jest bogate w sole mineralne i witaminy, przede wszystkim z grupy B. Należy pamiętać, że pozyskiwanie mleka do celów konsumpcyjnych czy przetwórczych wiąże się z ograniczeniem jego dostępności dla koźląt.
koza Z tego względu użytkowanie mleczne kóz przy zastosowaniu środków mlekozastępczych (mleko w proszku dla koźląt) można rozpocząć od trzeciego tygodnia laktacji. Jeśli utrzymujemy kozy saaneńskie tylko i wyłącznie hobbistycznie, bez pozyskiwania od nich mleka należy mieć na uwadze fakt, że samica produkuje tak dużo tego cennego napoju, iż koźlęta mogą wszystkiego nie wypić. Wówczas należy matkę codziennie zdajać, aby zapobiec stanom zapalnym gruczołu mlecznego, na które kozy tej rasy są szczególnie podatne. Na początku laktacji dobowa produkcja mleka wzrasta, osiąga szczyt w trzecim miesiącu, po czym zaczyna maleć. Znaczenie dla produkcji mleka ma także długość życia kóz, liczebność miotu, jak również miesiąc wykotu młodych. Po udojeniu mleko należy poddać filtracji w celu oddzielenia części stałych, a następnie schłodzić i w tym stanie przechowywać do momentu dostawy lub przetwórstwa.

(...)

Kolor biały - obowiązkowo!
(...)

Dużo wody i pastwisko
(...)

Chów kóz w Polsce
(...)



Tekst i zdjęcia: dr Radosław Kożuszek





cały artykuł jest opublikowany w najnowszym, czerwcowym numerze f&f, nr 06/2015 (197)
szukaj w kioskach, empikach lub zamów prenumeratę







Oczko wodne



- pielęgnacja w okresie letnim


oczko Zbliża się najgorętszy okres w roku kiedy temperatura powietrza może przekraczać w dzień 30oC. Równie mocno wzrasta wtedy ciepłota wody, a im płytsze oczko, tym szybciej ulega ona nagrzaniu, a właściwie przegrzaniu. Filtr dawno powinien zostać uruchomiony i działać teraz pełną parą, bo jego wkład biologiczny (liczne kultury tlenowych bakterii nitryfikacyjnych) osiągnął już pełną dojrzałość. Roślinność bujnie się rozrasta, a ryby żerują bardzo intensywnie, odbywając co i raz tarło (głównie karasie ozdobne). Jednakże, aby osiągnąć ten błogi stan oczkowej sielanki wymagane jest przeprowadzenie określonych zabiegów pielęgnacyjnych, których nie można zaniedbać. W przeciwnym razie opiekunowi oczka wodnego przybędzie wiele wakacyjnych problemów związanych z jego utrzymaniem. O tym, jak ich uniknąć i cieszyć się z posiadania zdrowych zwierząt i roślin wodnych traktuje niniejszy artykuł


Zakwit wody, czyli inwazja glonów

Bodaj za najczęstsze w okresie wiosenno-letnim i najbardziej uciążliwe zjawisko, jakie zachodzi w oczku wodnym (zwłaszcza silnie nasłonecznionym) uznać należy masowy rozwój zielonych glonów. Woda staje się wówczas intensywnie zielona, co utrudnia obserwację ryb, pogarsza ich dobrostan oraz burzy ogólną estetykę oczka. W potocznym języku miłośników oczek wodnych ten wysoce niekorzystny stan określa się kolokwialnie mianem „zupy szczawiowej” :) Wówczas podejmowane są często chaotyczne i nie do końca przemyślane działania zaradcze, gdyż „oczkowicze” za wszelką cenę chcą rozwiązać swój problem szybko i definitywnie.
W małym i średnim oczku glony można skutecznie zwalczać instalując przy filtrze lampę (sterylizator) UV-C. Jest to jednak rozwiązanie mniej lub bardziej kosztowne i nie wszystkich na nie stać. Najczęściej zatem wybieraną metodą ad hoc na pozbycie się „zielonej wody” są środki chemiczne. Sprzedawcy w sklepach ogrodniczych prześcigają się w reklamowaniu zalet określonych preparatów, których dodawanie do wody ma wywołać określoną i natychmiastową reakcję, np. powodować zlepianie się glonów w większe cząstki. To jednak nie koniec problemu, gdyż owe konglomeraty trzeba szybko z oczka usunąć, np. siatką o drobniutkich oczkach, za pomocą odkurzacza lub wydajnego filtra, aby rozkładając się jeszcze bardziej nie zepsuły wody i nie zubożyły jej w tlen, co niewątpliwie odbiłoby się źle na zdrowiu zwierząt wodnych. Trzeba bowiem wiedzieć, że wszelka materia organiczna, która ulega rozkładowi (glony, odchody, resztki pokarmu, liście, butwiejące części roślin wodnych itp.) pochłania olbrzymie ilości tlenu. W przypadku użycia filtra, który zebrał „wytrącone” algi to jednak dalej nie koniec procedury przywracającej oczku pierwotny wygląd i równowagę biologiczną. Konieczne bowiem po tej czynności staje się dokładne oczyszczenie wkładów filtracyjnych. Każdy kto tego zaniedba będzie potem bardzo żałował. Nadmiar bowiem materiału organicznego szybko doprowadza do zagłady dobroczynnych kolonii bakterii w filtrze, które zamiast rozkładać szkodliwe związki azotu do azotynów, a następnie azotanów będą teraz truły wodę produktami swego rozkładu. Ryby mogą wówczas tego nie przeżyć, zwłaszcza w małych oczkach. Ponadto przy chemicznej metodzie zwalczania glonów zwykle nie pozbywamy się ich raz na zawsze. Często bowiem dochodzi do ich ponownej reinwazji i cały zabieg trzeba powtórzyć od początku. Niektórzy jako środek zapobiegawczy zalecają dołożenie w filtrze medium z kwaśnego torfu. Usuwanie zaś z oczka glonów nitkowatych (występują zwykle w dojrzałych już zbiornikach) polega na mechanicznym ich owijaniu wokół rozwidlonego patyka, pręta lub małych grabi.
oczko wodne O ile korzystniej wyglądałaby sytuacja gdybyśmy odpowiednio wcześniej zastosowali metody biologiczne, które skutecznie powstrzymują rozwój alg. Mam tu przede wszystkim na myśli wprowadzenie do oczka wiosną jak największej ilości roślin wyższych, które pobierając ogromne ilości składników pokarmowych (głównie związki fosforu i azotu oraz żelazo) stanowią silną konkurencję dla glonów. Te ostatnie, jako rośliny niższe, zostają pozbawione kluczowych składników odżywczych (a wielokrotnie także światła), co w konsekwencji i ku uciesze właściciela oczka znacznie ogranicza lub całkowicie eliminuje ich rozwój i kłopotliwe zakwity wody. Niektóre gatunki roślin, jak np. pistia rozetkowata, tatarak zwyczajny, pałka szerokolistna czy wywłócznik kłosowy wydzielają do wody kwasy fenolowe hamujące rozwój wielu gatunków glonów. Nie bez znaczenia jest fakt, iż mając dobrze zarośnięte oczko, nie będziemy musieli uciekać się do takich sposobów walki z glonami jak zatapianie w nim słomy jęczmiennej, worków z torfem, stosowanie preparatów chemicznych, czy instalowanie kosztownych filtrów z lampami UV. Bujna szata roślinna ma podstawowy i bezpośredni wpływ na jakość wody. Nie chodzi tu bynajmniej jedynie o jej przejrzystość (osady mechaniczne), lecz przede wszystkim o czystość zarówno pod względem chemicznym (rozmaite związki organiczne i nieorganiczne), jak i biologicznym (np. pierwotniaki, glony). Przyjmuje się, że co najmniej połowa (do nawet 2/3) powierzchni oczka powinna być obsadzona różnorodnymi roślinami, z czego 1/3 stanowią gatunki podwodne (np. moczarka kanadyjska, wywłóczniki, rdestnice). Taksony dobrze zacieniające powierzchnię wody są równie pożądane, gdyż odcinając glony od światła uniemożliwiają im fotosyntezę (np. lilie wodne, pistia rozetkowata, hiacynt wodny).


Przyducha letnia
(...)

Pielęgnacja roślinności
(...)
Inne prace pielęgnacyjne
(...)

Najczęstsze błędy
(...)


Tekst i zdjęcia:
dr Hubert Zientek
www.multihobby.net




cały artykuł jest opublikowany w najnowszym, czerwcowym numerze f&f, nr 06/2015 (197)
szukaj w kioskach, empikach lub zamów prenumeratę








Powrót do archiwum

Strona główna





Wydawnictwo Fauna&Flora Adres: 45-061 Opole ul. Katowicka 55. Tel. 77/403-99-11.
e-mail:redakcja@faunaflora.com.pl
Redakcja gazety: zespół. Redaktor naczelny: Marek Orel, tel. +48 608 527 988.
Sekretarz redakcji: Janusz Wach, tel. +48 606 930 559. Korekta: Iwona Stefaniak.